Kraje bałtyckie samochodem, relacja, część III

To już ostatnia część relacji z naszej majowej wycieczki do krajów bałtyckich. W dzisiejszym odcinku opowiem Wam o powrocie przez Łotwę, odpoczynku na łonie natury i jednej z najpopularniejszych atrakcji na Litwie. Dziś czytania jest mniej, ale myślę, że znajdziecie w tym tekście parę przydatnych ciekawostek. 

Dzień 7: Powrót na Łotwę i odpoczynek w Siguldzie

Ponieważ nasze dni były wypełnione spacerami po brzegi, to jeden dzień na "powrotce" przeznaczyliśmy na relaks. Wybór padł na park narodowy Gauja na Łotwie, słynący z poprzecinanych przez rzekę o tej samej nazwie gęstych lasów, klifów z piaskowca i ruin średniowiecznych warowni.


Wzdłuż rzeki Gauja prowadzi mnóstwo szlaków spacerowych

Zanim więc oddaliśmy się odpoczynkowi na łonie dzikiej przyrody, zajechaliśmy do miejscowości Turaida, by obejrzeć tamtejszy zamek. Tak naprawdę przypomina on dziesiątki innych tego typu budowli w Europie, ale warto go odwiedzić ze względu na widok rozpościerający się z jego wieży. Wewnątrz samej budowli można podziwiać wątpliwe "pamiątki" po Armii Czerwonej - ściany baszty są obdrapane sięgającymi lat 50. inskrypcjami ludzi z najdalszych zakątków ZSRR. Nie ma to może wielkiej wartości historycznej, ale jest dobrym przypomnieniem, jak daleko sięgały kiedyś macki komunistów. Oprócz samej wieży, dla wytrawnych spacerowiczów do dyspozycji pozostają także park oraz zespół historycznych budynków wokół twierdzy.


Park etnograficzny w Turaidzie

Drugim przystankiem tego dnia było miasto Sigulda i położony w nim zamek, który niestety był zamknięty ze względu na trwającą renowację. Do zamku prowadzi jednak ścieżka przez park, w którym stoi "nowy zamek" (przypominający bardziej pałacyk), więc mieliśmy okazję nałapać trochę słońca i kroków na zegarkach.

Po zrobieniu szybkich zakupów udaliśmy się na zasłużony wypoczynek do Brūveri, małej osady na skraju lasu, w bliskiej odległości od rzeki i klifów. Na swoje potrzeby wynajęliśmy domek, który był wyposażony we wszystkie potrzebne narzędzia i, co najważniejsze, grilla! Czym w końcu byłaby majówka bez zjedzenia pieczonej kiełbaski? Pokrzepieni posiłkiem, zaczęliśmy przygotowywać się do naszego ostatniego dnia w krajach bałtyckich.

Dzień 8: Powrotny skok przez Litwę

Litwę podczas naszej wycieczki potraktowaliśmy nieco po macoszemu, ale mimo to znaleźliśmy chwilę, by odwiedzić jedną z największych atrakcji turystycznych w kraju - kompleks zamkowy w Trokach. O tej popularności niech świadczy fakt, że w pobliżu zamku trudno jest znaleźć miejsce parkingowe i sąsiednie uliczki pełne są naganiaczy zapraszających na  swoje prywatne podwórka za "drobną" opłatą w wysokości 5 EUR. Nic to, przebijamy się jeszcze przez stoiska z pukawkami na korek i balonikami z Psim Patrolem i jesteśmy na wyspie, na której położony jest zamek. 


Dziedziniec zalicza się do kilku ciekawszych miejsc na zamku

Szczerze mówiąc, sama twierdza poza ładnym położeniem ma niewiele do zaoferowania. Wystawy w jej wnętrzu są dość ubogo opisane, a w wielu miejscach podpisy widnieją tylko w języku litewskim. Same eksponaty zaś przypominają zakurzone artefakty, które można znaleźć w muzeum narodowym. Brakuje tylko sędziwego pana w kapciach, siedzącego w rogu każdej sali. Nie było to najciekawsze muzeum, w którym byłem, ale sytuację ratowały ładne widoki na zewnątrz. Po krótkim spacerze po wyspie wróciliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę Suwałk. 

Dzień 9: Powrót do Bydgoszczy i Twierdza Boyen

Ostatni dzień poświęciliśmy na powrót do domu i krótki postój w Giżycku. Odwiedziliśmy tam Twierdzę Boyen - ogromny zespół fortyfikacji wzniesionych w czasach pruskich. Kompleks poraża swoim rozmachem, ale poza kilkoma mniejszymi ekspozycjami niestety nie ma zbyt wiele do zaoferowania. 

Jedno z wielu przejść, które prowadziło donikąd. Ale przynajmniej kadr ładny

Widać, że obiekt potrzebuje doinwestowania - część zabudowań stoi pusta, pomieszczenia, do których można wejść, są pozbawione prądu, a część z nich służy jako składowiska rupieci. 17 zł za wstęp to wygórowana cena, ale liczę, że w przyszłości twierdza odzyska swój dawny blask. Była to ostatnia z atrakcji, jaką zobaczyliśmy podczas naszego wyjazdu. Wsiedliśmy więc do auta i przez pola kwitnącego rzepaku pognaliśmy do domu, Bydgoszczy.

Podsumowanie

Co zapamiętam z tego wyjazdu? 

Ciszę i spokój. W każdym z tych trzech krajów miałem wrażenie, jakby czas płynął inaczej. Większość atrakcji turystycznych była wolna od tłumów i zgiełku znanego z wielu polskich miejscowości turystycznych. 

Drogi proste jak drut. O kulisach podróży samochodem przez Litwę, Łotwę i Estonię przygotuję osobny wpis, ale warto tu odnotować, że wiele dróg w tych krajach jest patologicznie wręcz prostych. Nie wiem, z czego to wynika, ale polskie drogi wiecznie gdzieś zakręcają, a tutaj tymczasem zdarza się, że przejedziesz kilkanaście kilometrów bez poruszania kierownicą.  


Ładnych widoków na lądzie jest tyle, że człowiek zapomina, że przez większość czasu jest nad Bałtykiem

Oszałamiającą przyrodę. Gęste lasy, meandrujące rzeki, bagna i torfowiska… Tutejsze parki narodowe są idealnym miejscem na wypoczynek na świeżym powietrzu i bardzo żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu, by bardziej je odkryć. Gdybym miał kiedyś dwa wolne tygodnie, to wziąłbym swój rower na pakę i wrócił tu, by zjeździć je wzdłuż i wszerz. 


Kraje bałtyckie samochodem: relacja, część II

Gdy zacząłem spisywać nasze wrażenia z wycieczki do krajów bałtyckich, nie spodziewałem się, że wyjdzie ich aż tyle. Z tego powodu podzieliłem relację na 3 osobne odcinki. W pierwszej części opisałem naszą podróż z Bydgoszczy przez Litwę i Łotwę. Dziś opowiem Wam, jak było w Estonii i co podobało nam się najbardziej.


Tallińska starówka


Dzień 4: Jedziemy do Tallinna

Nie będę ukrywał, że spośród wszystkich trzech krajów, najbardziej intrygowała nas Estonia. Z tego względu opuściliśmy Rygę wczesnym rankiem i wyruszyliśmy prosto do Tallinna. Po drodze zatrzymaliśmy się jedynie na chwilę w małym nadmorskim mieście - Parnawie. Jest to główny nadmorski kurort w Estonii, ze względu na długie piaszczyste plaże. My zaś zajrzeliśmy na chwilę do centrum. Szczególnie ujęła nas w nim kameralna starówka, wypełniona rzędami kolorowych domów. Po tym krótkim postoju ruszyliśmy w dalszą drogę. 

Zanim udaliśmy się do hotelu, zajechaliśmy na stare miasto, by odwiedzić muzeum baszty Kiek in de Kök (dosłownie: "zajrzyj do kuchni"). Budowla ta przez lata służyła jako magazyn artyleryjski, a swą nietypową nazwę zawdzięcza temu, że z jej okien rozpościerał się widok na kuchnie okolicznych domostw. 

Z baszty można wyjść bezpośrednio na mury


Obecnie baszta jest wejściem do muzeum rozpiętym na 4 piętrach, zaś z piwnic budynku można zejść do rozległych tuneli znajdujących się pod murami miejskimi. Wystawy w wieży pozwalają poznać bliżej historię miasta oraz jego bliskie związki z morskim handlem. Największe wrażenie jednak zrobiły na mnie wcześniej wspomniane tunele. Położone 10 metrów pod ziemią, przez lata były używane jako magazyny, zaś po drugiej wojnie światowej zostały opanowane przez bezdomnych oraz różnych społecznych wyrzutków. Ich pokrętną historię prezentują interaktywne wystawy, rozlokowane wzdłuż korytarzy.  


Tunele pod murami ciągną się na kilkaset metrów


Koszt biletów to 8 EUR od osoby, ale jeśli wyrobiliście sobie kartę turystyczną Tallinn Card, wejście macie za darmo. Tallinn Card pozwala przez 48 h na darmowy dostęp do ponad 50 muzeów i innych atrakcji w mieście oraz bezpłatne przejazdy komunikacją miejską. Koszt to 51 EUR za osobę, ale jeśli te 2 dni planujecie spędzić nie tylko na spacerowaniu po knajpach, to zakup zwraca się błyskawicznie. Ponieważ do wszystkich kolejnych atrakcji wchodziliśmy w ramach karty, nie będę podawał dla nich cen zwykłych wejściówek. 


Dzień 5: Tallinna ciąg dalszy

Poranek w stolicy Estonii zaczęliśmy od wizyty w Lennusadam - muzeum morskim zlokalizowanym w starych hangarach nad brzegiem Zatoki Tallińskiej. Samo wejście na teren muzeum jest już atrakcją samą w sobie. Hangary są pokryte masywnym żelbetowym sklepieniem w kształcie kopuły, zaś cały kompleks składa się z 3 połączonych hangarów. W tej przestrzeni zmieściło się dziesiątki stanowisk poświęconych morskiej historii Estonii, interaktywne wystawy dotyczące wody, mnóstwo eksponatów prezentujących uzbrojenie marynarki wojennej w XX w. oraz… pełnowymiarowa łódź podwodna, którą można zwiedzać. Całość robi piorunujące wrażenie. Niestety nie zrobiłem jej zdjęcia z zewnątrz, bo byłem zajęty zbieraniem szczęki z podłogi. 


Niemal każdy przedział łodzi jest dostępny dla zwiedzających


Na zewnątrz muzeum czeka na Was kolejny okręt - tym razem pochodzący z 1914 roku lodołamacz Suur Tõll, który jest największym tego typu statkiem na świecie sprzed czasów I Wojny Światowej. Pod podkładem znajdziecie odrestaurowane kajuty oraz maszynownię, które pozwalają poczuć, jak wyglądało życie marynarzy na początku XX w.

W bliskim sąsiedztwie hangarów znajduje się również centrum rozrywki i nauki Proto, w którym wizytę również serdecznie polecam. Dużą część ekspozycji zajmują stanowiska VR, w których w wirtualnej rzeczywistości można zasiąść za sterami dyliżansu, zanurkować pod powierzchnią oceanu czy przelecieć się balonem. Nie myślcie jednak, że przypomina to wszystko podrzędny salon VR - większość stanowisk ma swoją scenografię, więc np. gra, w której możesz poczuć się jak ptak, wymaga wejścia na specjalną platformę ze skrzydłami, a wspomniany wcześniej lot balonem jest sterowany z podwieszonego nad podłogą kosza. Fani tradycyjnej rozrywki również znajdą tu coś dla siebie w postaci zbioru gier bez prądu, stanowisk do eksperymentów czy klasycznych konsol do gier, na których można spróbować swoich sił w Super Mario.


Rozgrzewka na klasycznym stanowisku. Stary spogląda w wirtualną siną dal


W ramach krótkiej przerwy zajrzeliśmy też do okolicznego browaru Põhjala. Wybór jest duży, choć dominują piwa ciemne. Dla niezdecydowanych przygotowano zestaw degustacyjny w cenie 13 EUR, w którym można spróbować 5 wybranych trunków. Z głównej sali, gdzie degustuje się piwo, przez szybę można podejrzeć browarników przy pracy.  W ofercie jest również wycieczka po browarze, ale z niej nie skorzystaliśmy.

Po szybkim orzeźwieniu ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu obiadu: nasz wybór padł na rynek Balti Jaama Turg. Mając nadal świeże wspomnienia z bazarku w Rydze, mieliśmy nieco obaw, ale jego estoński odpowiednik wyglądał już o niebo lepiej. Targ znajduje się w stylowej hali, gdzie można kupić lokalne produkty, ubrania i kosmetyki oraz przekąsić coś w niewielkim foodcourcie. My zdecydowaliśmy się na pierogi, zachęceni przez parę Polaków, którzy kończyli tam właśnie swój obiad. Porcje nie są za duże, więc lepiej od razu wziąć tę w większej wersji. Same pierogi były całkiem niezłe.

Balti Jaama Turg znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie dworca głównego, zaś pomiędzy nimi znajduje się kilka klimatycznych zakamarków, w których postawiono kontenery z barami i miejscami do siedzenia. Warto tam przyjść latem, ponieważ w maju część z nich jeszcze nie pracowała.

Z dworca było już bardzo blisko do centrum, więc wykorzystaliśmy tę okazję, żeby wejść na mury miasta i zobaczyć jego panoramę z innej strony.


Dzień 6: Tallinn i okolice

Kolejny dzień przeznaczyliśmy na zobaczenie w Tallinnie tego, czego nie zdążyliśmy odwiedzić wcześniej. Na pierwszy ogień poszło muzeum KGB, w którego piwnicach do zwiedzania udostępniono więzienne cele, gdzie w czasach słusznie minionych przetrzymywano wrogów ludu. Ze względu na rozmiar muzeum traktowałbym je raczej jako ciekawostkę. Jeśli macie tam wstęp z Tallinn Card, to warto poświęcić mu chwilę, w innym przypadku trochę szkoda pieniędzy.

Kolejną ciekawostką na tallińskiej starówce jest miejska apteka, która działa od 1422. W jednym pomieszczeniu po dziś dzień sprzedaje się lekarstwa, zaś drugie zaadaptowano na niewielką wystawę poświęconą historii apteki. 


Wizyta w aptece jest bardzo krótka, ale jednocześnie bardzo interesująca


Z tego miejsca ruszyliśmy na leniwy spacer po starym mieście, odkrywając jego klimatyczne zakamarki. Nie jestem znawcą architektury, ale lubię popatrzeć sobie na ładne budynki. Moim okiem ignoranta na pewno warte uwagi są m.in.: ratusz staromiejski, brama Viru, uliczka Katariina käik oraz inne okazałe kamienice, w tym… ambasada Rosji, otoczona prowizorycznym płotem, na którym Estończycy dosadnie wyrażają, co myślą o działaniach rosyjskiego agresora na Ukrainie.


Estończycy się nie szczypią


Popołudnie postanowiliśmy spędzić na łonie przyrody i wyruszyliśmy w stronę parku narodowego Lahemaa, położonego na wschód od Tallinna. Zanim opuściliśmy miejskie zabudowania, złożyliśmy jeszcze wizytę w  innym parku: Kadrioru. Na jego terenie znajduje się zespół pałacowy i okazałe ogrody. Większy pałac jest zamknięty dla odwiedzających ponieważ znajduje się tam biuro prezydenta Estonii, w mniejszym urządzono muzeum sztuki. Jeśli ktoś lubi kolekcje rzeźb i obrazów, będzie wniebowzięty, mnie to nie urzekło.


Pałac mniejszy, otwarty dla turystów


To co urzekło mnie bardziej, to park narodowy, do którego w końcu dotarliśmy. Zatrzymaliśmy się na jego południowo-zachodnim skraju, by udać się na pieszą wycieczkę po bagnach. Nigdy wcześniej nie byłem w podobnym miejscu i byłem nim zachwycony. Po moczarach wytyczono drewnianą ścieżkę, która pozwala z bliska podziwiać ich naturalne piękno. Mimo że te tereny są dość obficie porośnięte drzewami, to wszystkie osiągają karłowate rozmiary (3 - 4 metry), ze względu na zbyt dużą wilgotność podłoża. Sama gleba otaczająca pomosty wygląda niepozornie, ale gdybyście jednak spróbowali zejść z wytyczonej ścieżki, to w najlepszym przypadku skończycie z przemoczonymi butami. Na trasie spacerowej znajduje się wieża widokowa, z której możecie podziwiać ten piękny krajobraz. Ja nie mogłem oderwać wzroku.


Spacery na łonie natury były naszą ulubioną częścią wyjazdu


W drodze powrotnej do Tallinna odwiedziliśmy jeszcze wodospad na rzece Jägala. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po nim wiele. W końcu czego można by oczekiwać w terenie, który jest płaski? Tymczasem w jednym miejscu rzeka napotyka na kilkumetrowy uskok w skale, tworząc efektowną kaskadę, kojarzącą się z amerykańską Niagarą. Co najlepsze, wodospadu początkowo nie widać ze ścieżki, która do niego wiedzie. Swoje pełne oblicze odsłania dopiero w ostatniej chwili, co potęguje efekt "wow".


Wodospad był miłą niespodzianką w drodze powrotnej


To by było na tyle w drugiej części relacji. W następnym odcinku opowiem Wam o podróży do średniowiecza, rosyjskich wandalach i o tym, jak zawiodłem się na największej litewskiej atrakcji.