Kraje bałtyckie samochodem: relacja, część II

Gdy zacząłem spisywać nasze wrażenia z wycieczki do krajów bałtyckich, nie spodziewałem się, że wyjdzie ich aż tyle. Z tego powodu podzieliłem relację na 3 osobne odcinki. W pierwszej części opisałem naszą podróż z Bydgoszczy przez Litwę i Łotwę. Dziś opowiem Wam, jak było w Estonii i co podobało nam się najbardziej.


Tallińska starówka


Dzień 4: Jedziemy do Tallinna

Nie będę ukrywał, że spośród wszystkich trzech krajów, najbardziej intrygowała nas Estonia. Z tego względu opuściliśmy Rygę wczesnym rankiem i wyruszyliśmy prosto do Tallinna. Po drodze zatrzymaliśmy się jedynie na chwilę w małym nadmorskim mieście - Parnawie. Jest to główny nadmorski kurort w Estonii, ze względu na długie piaszczyste plaże. My zaś zajrzeliśmy na chwilę do centrum. Szczególnie ujęła nas w nim kameralna starówka, wypełniona rzędami kolorowych domów. Po tym krótkim postoju ruszyliśmy w dalszą drogę. 

Zanim udaliśmy się do hotelu, zajechaliśmy na stare miasto, by odwiedzić muzeum baszty Kiek in de Kök (dosłownie: "zajrzyj do kuchni"). Budowla ta przez lata służyła jako magazyn artyleryjski, a swą nietypową nazwę zawdzięcza temu, że z jej okien rozpościerał się widok na kuchnie okolicznych domostw. 

Z baszty można wyjść bezpośrednio na mury


Obecnie baszta jest wejściem do muzeum rozpiętym na 4 piętrach, zaś z piwnic budynku można zejść do rozległych tuneli znajdujących się pod murami miejskimi. Wystawy w wieży pozwalają poznać bliżej historię miasta oraz jego bliskie związki z morskim handlem. Największe wrażenie jednak zrobiły na mnie wcześniej wspomniane tunele. Położone 10 metrów pod ziemią, przez lata były używane jako magazyny, zaś po drugiej wojnie światowej zostały opanowane przez bezdomnych oraz różnych społecznych wyrzutków. Ich pokrętną historię prezentują interaktywne wystawy, rozlokowane wzdłuż korytarzy.  


Tunele pod murami ciągną się na kilkaset metrów


Koszt biletów to 8 EUR od osoby, ale jeśli wyrobiliście sobie kartę turystyczną Tallinn Card, wejście macie za darmo. Tallinn Card pozwala przez 48 h na darmowy dostęp do ponad 50 muzeów i innych atrakcji w mieście oraz bezpłatne przejazdy komunikacją miejską. Koszt to 51 EUR za osobę, ale jeśli te 2 dni planujecie spędzić nie tylko na spacerowaniu po knajpach, to zakup zwraca się błyskawicznie. Ponieważ do wszystkich kolejnych atrakcji wchodziliśmy w ramach karty, nie będę podawał dla nich cen zwykłych wejściówek. 


Dzień 5: Tallinna ciąg dalszy

Poranek w stolicy Estonii zaczęliśmy od wizyty w Lennusadam - muzeum morskim zlokalizowanym w starych hangarach nad brzegiem Zatoki Tallińskiej. Samo wejście na teren muzeum jest już atrakcją samą w sobie. Hangary są pokryte masywnym żelbetowym sklepieniem w kształcie kopuły, zaś cały kompleks składa się z 3 połączonych hangarów. W tej przestrzeni zmieściło się dziesiątki stanowisk poświęconych morskiej historii Estonii, interaktywne wystawy dotyczące wody, mnóstwo eksponatów prezentujących uzbrojenie marynarki wojennej w XX w. oraz… pełnowymiarowa łódź podwodna, którą można zwiedzać. Całość robi piorunujące wrażenie. Niestety nie zrobiłem jej zdjęcia z zewnątrz, bo byłem zajęty zbieraniem szczęki z podłogi. 


Niemal każdy przedział łodzi jest dostępny dla zwiedzających


Na zewnątrz muzeum czeka na Was kolejny okręt - tym razem pochodzący z 1914 roku lodołamacz Suur Tõll, który jest największym tego typu statkiem na świecie sprzed czasów I Wojny Światowej. Pod podkładem znajdziecie odrestaurowane kajuty oraz maszynownię, które pozwalają poczuć, jak wyglądało życie marynarzy na początku XX w.

W bliskim sąsiedztwie hangarów znajduje się również centrum rozrywki i nauki Proto, w którym wizytę również serdecznie polecam. Dużą część ekspozycji zajmują stanowiska VR, w których w wirtualnej rzeczywistości można zasiąść za sterami dyliżansu, zanurkować pod powierzchnią oceanu czy przelecieć się balonem. Nie myślcie jednak, że przypomina to wszystko podrzędny salon VR - większość stanowisk ma swoją scenografię, więc np. gra, w której możesz poczuć się jak ptak, wymaga wejścia na specjalną platformę ze skrzydłami, a wspomniany wcześniej lot balonem jest sterowany z podwieszonego nad podłogą kosza. Fani tradycyjnej rozrywki również znajdą tu coś dla siebie w postaci zbioru gier bez prądu, stanowisk do eksperymentów czy klasycznych konsol do gier, na których można spróbować swoich sił w Super Mario.


Rozgrzewka na klasycznym stanowisku. Stary spogląda w wirtualną siną dal


W ramach krótkiej przerwy zajrzeliśmy też do okolicznego browaru Põhjala. Wybór jest duży, choć dominują piwa ciemne. Dla niezdecydowanych przygotowano zestaw degustacyjny w cenie 13 EUR, w którym można spróbować 5 wybranych trunków. Z głównej sali, gdzie degustuje się piwo, przez szybę można podejrzeć browarników przy pracy.  W ofercie jest również wycieczka po browarze, ale z niej nie skorzystaliśmy.

Po szybkim orzeźwieniu ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu obiadu: nasz wybór padł na rynek Balti Jaama Turg. Mając nadal świeże wspomnienia z bazarku w Rydze, mieliśmy nieco obaw, ale jego estoński odpowiednik wyglądał już o niebo lepiej. Targ znajduje się w stylowej hali, gdzie można kupić lokalne produkty, ubrania i kosmetyki oraz przekąsić coś w niewielkim foodcourcie. My zdecydowaliśmy się na pierogi, zachęceni przez parę Polaków, którzy kończyli tam właśnie swój obiad. Porcje nie są za duże, więc lepiej od razu wziąć tę w większej wersji. Same pierogi były całkiem niezłe.

Balti Jaama Turg znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie dworca głównego, zaś pomiędzy nimi znajduje się kilka klimatycznych zakamarków, w których postawiono kontenery z barami i miejscami do siedzenia. Warto tam przyjść latem, ponieważ w maju część z nich jeszcze nie pracowała.

Z dworca było już bardzo blisko do centrum, więc wykorzystaliśmy tę okazję, żeby wejść na mury miasta i zobaczyć jego panoramę z innej strony.


Dzień 6: Tallinn i okolice

Kolejny dzień przeznaczyliśmy na zobaczenie w Tallinnie tego, czego nie zdążyliśmy odwiedzić wcześniej. Na pierwszy ogień poszło muzeum KGB, w którego piwnicach do zwiedzania udostępniono więzienne cele, gdzie w czasach słusznie minionych przetrzymywano wrogów ludu. Ze względu na rozmiar muzeum traktowałbym je raczej jako ciekawostkę. Jeśli macie tam wstęp z Tallinn Card, to warto poświęcić mu chwilę, w innym przypadku trochę szkoda pieniędzy.

Kolejną ciekawostką na tallińskiej starówce jest miejska apteka, która działa od 1422. W jednym pomieszczeniu po dziś dzień sprzedaje się lekarstwa, zaś drugie zaadaptowano na niewielką wystawę poświęconą historii apteki. 


Wizyta w aptece jest bardzo krótka, ale jednocześnie bardzo interesująca


Z tego miejsca ruszyliśmy na leniwy spacer po starym mieście, odkrywając jego klimatyczne zakamarki. Nie jestem znawcą architektury, ale lubię popatrzeć sobie na ładne budynki. Moim okiem ignoranta na pewno warte uwagi są m.in.: ratusz staromiejski, brama Viru, uliczka Katariina käik oraz inne okazałe kamienice, w tym… ambasada Rosji, otoczona prowizorycznym płotem, na którym Estończycy dosadnie wyrażają, co myślą o działaniach rosyjskiego agresora na Ukrainie.


Estończycy się nie szczypią


Popołudnie postanowiliśmy spędzić na łonie przyrody i wyruszyliśmy w stronę parku narodowego Lahemaa, położonego na wschód od Tallinna. Zanim opuściliśmy miejskie zabudowania, złożyliśmy jeszcze wizytę w  innym parku: Kadrioru. Na jego terenie znajduje się zespół pałacowy i okazałe ogrody. Większy pałac jest zamknięty dla odwiedzających ponieważ znajduje się tam biuro prezydenta Estonii, w mniejszym urządzono muzeum sztuki. Jeśli ktoś lubi kolekcje rzeźb i obrazów, będzie wniebowzięty, mnie to nie urzekło.


Pałac mniejszy, otwarty dla turystów


To co urzekło mnie bardziej, to park narodowy, do którego w końcu dotarliśmy. Zatrzymaliśmy się na jego południowo-zachodnim skraju, by udać się na pieszą wycieczkę po bagnach. Nigdy wcześniej nie byłem w podobnym miejscu i byłem nim zachwycony. Po moczarach wytyczono drewnianą ścieżkę, która pozwala z bliska podziwiać ich naturalne piękno. Mimo że te tereny są dość obficie porośnięte drzewami, to wszystkie osiągają karłowate rozmiary (3 - 4 metry), ze względu na zbyt dużą wilgotność podłoża. Sama gleba otaczająca pomosty wygląda niepozornie, ale gdybyście jednak spróbowali zejść z wytyczonej ścieżki, to w najlepszym przypadku skończycie z przemoczonymi butami. Na trasie spacerowej znajduje się wieża widokowa, z której możecie podziwiać ten piękny krajobraz. Ja nie mogłem oderwać wzroku.


Spacery na łonie natury były naszą ulubioną częścią wyjazdu


W drodze powrotnej do Tallinna odwiedziliśmy jeszcze wodospad na rzece Jägala. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po nim wiele. W końcu czego można by oczekiwać w terenie, który jest płaski? Tymczasem w jednym miejscu rzeka napotyka na kilkumetrowy uskok w skale, tworząc efektowną kaskadę, kojarzącą się z amerykańską Niagarą. Co najlepsze, wodospadu początkowo nie widać ze ścieżki, która do niego wiedzie. Swoje pełne oblicze odsłania dopiero w ostatniej chwili, co potęguje efekt "wow".


Wodospad był miłą niespodzianką w drodze powrotnej


To by było na tyle w drugiej części relacji. W następnym odcinku opowiem Wam o podróży do średniowiecza, rosyjskich wandalach i o tym, jak zawiodłem się na największej litewskiej atrakcji.



0 Komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj, by wpisać w komentarzu swoje imię, łatwiej będzie go potem odnaleźć :)